Powszechnie znana rodzicom prawda to, że dzieci na wieczór dostają pierdolca. Pobudzenie, bieganina i krzyki przeplatane zdumiewającą kreatywnością tych małych twórców chaosu, potrafią wytrącić z równowagi najspokojniejszego rodzica, tym bardziej że od pierwszego upomnienia do pierwszego guza kończącego wieczorne szaleństwo może minąć sporo czasu.
„Tomek! Wyluzuj!” – krzyknąłem wczoraj z wieczora po kolejnym skoku przez psa na sofę (lub odwrotnie). Mówią że doskonałym przygotowaniem do rodzicielstwa jest mówienie do ściany, co nie jest to do końca prawda, bo ściana jak prosisz żeby była cicho to jednak się posłucha. Tak więc po chwili pada kolejne „Tomek! Uspokój się!” – mimo wszystko tata nie chcę, żeby Tomek nabił sobie guza. W odpowiedzi mój dwulatek rzuca „Tata, wyluzuj!” i z zadowoleniem patrzy na mnie.
W tym momencie następuje kluczowy moment w byciu rodzicem. Jeżeli tylko najmniejsze drgnięcie twarzy zdradzi, że w duchu się śmiejecie, cały wasz groźny wizerunek legnie momentalnie w gruzach. To coś jakby taki rodzinny poker. Jako wielce doświadczony rodzić tym razem znowu przegrałem i resztę wieczora, do czasu pierwszej kontuzji, ubiegło we wrzaskach i skokach przeplatanych radosnymi okrzykami tryumfu „Tata wyluzuj!”.